
Tekst nie ma na celu promowania aborcji, a jedynie przedstawienie problemu "turystyki aborcyjnej"
W internecie sprawa okazuje się być banalnie prosta. Wystarczy wpisać w Google odpowiednie hasło, wybrać kraj, do którego jest najbliżej lub który darzymy zaufaniem. Potem telefon do konsultantów, którzy... mówią po polsku i pomogą umówić wizytę. Całość trwa od kilku do kilkunastu minut, a zagraniczne strony tłumaczone są na język polski.
Na stronie jednej ze słowackich klinik znajduję informację "Nie obawiaj się zadzwonić. Konsultantka Marta jest bardzo miła i mówi po polsku". Rzeczywiście, gdy zadzwoniłem pod wybrany numer, konsultantka odebrała od razu i udzieliła mi niezbędnych informacji. Podobnie jak Tomasz, który umawia polskie pacjentki na zabiegi w Holandii.
Poza Polską wygląda to tak, jakby się poszło "do dentysty". Jest to zabieg finansowany z kasy chorych, więc nikt tu się na te pacjentki krzywo nie patrzy. Jest to całkowicie normalne.
Pacjentki mogą przyjechać na własną rękę, ale jeśli chcą, by je dowieźć, zapewnia im się transport. – Wszystko trwa nie dłużej niż 24 godziny. Zabieg nie jest na tyle inwazyjny, aby trzeba było zostać. Właściwie największa dolegliwość to ból brzucha – mówi Tomasz.
Poczułam się jak w innym świecie, jak normalny człowiek, jak kobieta, która ma prawo zadecydować nie tylko o sobie, ale i o losach swojej rodziny. Wszystko odbyło się bez bólu, w trosce o moje zdrowie fizyczne i psychiczne. Na drugi dzień wróciliśmy do domu, poczułam ogromną ulgę, wszystko wróciło do normy. Czytaj więcej